|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ragnus
Rebel Scum
Dołączył: 24 Gru 2005
Posty: 1339
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Sob 1:23, 24 Gru 2005 Temat postu: Historia postaci |
|
|
Zachęcam wszystkich do podzielenia sie swoją historią.
Po pierwsze gratuluję wszystkim graczom za napisanie całkiem porządnych historii (gdzie im tam do mojej postaci oczywiście Wink ). Wasze głosy ku mojemu zdziwieniu rozłożyły się bardzo równo przez nie było większych różnic między poszczególnymi dziełami.
A teraz to na co wszyscy czekali:
Pierwsze miejsce identycznym wynikiem: Dzielni dowódcy walczący o wolność ich i pieniądze też ich... (bo kto walczy o wolność dzisiaj)
- Gilad Pellaeon
oraz
- Telemachus "Kulawy Tel” Rhade
<oklaski> <owacje> <oklaski>
W celu odebrania nagrody postać jest proszona udać się na Zonamę Sekot.
Piszcie na PW co chcecie a później się zobaczy czy jest to możliwe do realizacji.
Kwestia dodatkowych punktów:
W opracowywaniu jest. Próbujemy zrobić z Brasem coś co ma ręce i nogi a nie zwykłe pododawanie kilku oczek tu i ówdzie. Dlatego cierpliwości moi mili... najpierw sesja, potem posty zaległe, a bonusy na koniec.
Howgh
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ragnus dnia Pią 14:16, 24 Lut 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
|
|
Nightclaw
Gość
|
Wysłany: Sob 3:14, 24 Gru 2005 Temat postu: |
|
|
Historia:
Nightclaw urodził się wiosną 46r. BBY. Pochodzi z Naboo, ze szlacheckiej rodziny Aundae mającej dostęp do monarchii. Jego prawdziwe imię brzmi Canaris. W końcówce 31r. BBY, Aundae’owie i kilka innych rodzin, między innymi Naberrie dokonali rewolty i obalili rządy dyktatora Varuna’y. Do władzy doszła wtedy młodziutka Amidala. Ojciec Canarisa służył wiernie w reprezentacyjnych jednostkach floty Naboo, gdzie był znany jako niezły pilot. Niegdyś, gdy rodzina Naberrie przeniosła się do Theed właśnie matka Canarisa zatrudniła Jobel Naberrie, matkę Padme jako gospodynie. Stopniowo stosunki pracodawca – służba ociepliły się. Aż do późniejszej przyjaźni, a przyjaźń rodziców często doprowadzała do przyjaźni dzieci. Nie wiadomo dokładnie skąd wziął się dziwny przydomek Nightclaw. Jednak tak na niego mówiono od najmłodszych lat. „Nightclaw, Night....”
W czasie trwania dzieciństwa, wczesnego dzieciństwa, ok. 49r. BBY cała rodzina udaje się na planetę Chandrille, aby załatwić sprawy handlowe. Ta wycieczka nie miałaby wielkiego znaczenia, gdyby nie to, że rodzice postanowili pokazać swojemu dziecku stolicę republiki, jako że z Chandrilli na Coruscant było bardzo blisko, polecieli. Zwykła przechadzka ulicą od Senatu do budynku Rady Jedi odmieniła szare życie młodego Canarisa. Zaczepiła ich postać, postać w szatach, Mistrz władania mocą, sam Mace Windu. Potem sprawy potoczyły się szybko. Standardowa procedura przyjmowania do zakonu.
Młody adept Jedi, czyli Canaris z bólem rozstawał się z rodziną, jednak oni wiedzieli co dla ich dziecka najlepsze, nauka prowadząca do mistrzostwa.
Radzie Jedi od początku nie podobała się zażartość młodego Aundae’a. Canaris świetnie posługiwał się mieczem, trudniej mu było z nauką, nie żeby był tępy, ale po prostu odznaczał się lenistwem i lekceważeniem. Jego nauka polegała na uważnym obserwowaniu, ale nie takim które mogło coś wpoić. W żadnym wypadku. Wolał spoglądać na ponętne starsze padawanki, które w ekscytujący sposób trenowały szermierkę. Próżne starania mistrzów wzmagały upór niesfornego ucznia. Kary, zakazy, znowu kary i obowiązki. W wieku 12 lat młody Night wykazywał się niezwykłym talentem w fechtunku dwoma mieczami, walczył ze starszymi padawanami ze zmiennym szczęściem, ale rówieśników zawsze pokonywał. Oczywiście był tak dobry tylko w czystej walce, gdzie liczył się spryt, wytrzymałość, siła. Strasznie trudno było zmusić do posłuszeństwa 12latka, szerzył on niekompetencje u innych, którzy starali się mu dorównać, być takimi jak on.
Radzie pozostało jedno... wyrzucenie z Zakonu, jednak nie było to takie proste. Night dorósł już do okresu padawańskiego, posiadał własny miecz, szatę, a co ważniejsze siłę i upór. Postanowiono dać mu ostatnią szansę, w wieku 14 lat został przydzielony do Jocasty Nu. Starej bibliotekarki zakonu. Było to największa kara dla wojownika – nauka. Stara mistrzyni jednak również nie była w stanie za wiele uczynić.
Pewnego wieczoru, jednego z wielu, z nudów Night otworzył starą zakurzoną księgę o zamazanym tytule. Zaczął czytać, co dziwne, zaciekawiła go.. Była to zapisana wiedza o Sithach, wszystko co zgromadził Zakon Światła, jednak to tylko piąty tom z całego dekalogu, a resztę w tym bałaganie będzie bardzo trudno znaleźć. Jednak księga ta obejmowała ciekawy okres, okres Revana i Malaka, wojen mandaloriańskich. Canaris znalazł alternatywę dla siebie, mianowicie zakon Sith, niegdyś potężny, posiadający zasady, prawo silniejszego. Żadnych osób nakazujących i wskazujących drogę. Jednak ta alternatywa nie pasowała do obecnych realiów, wiedział, jak każdy ,że Sith to teraz nie prężne bractwo, raczej sekta, kult. Istoty plugawe i kłamliwe, a to kłóciło się z jego ideologiami. Postanowił porzucić Zakon, zakazy, kodeks, nakazy, żyć własnym życiem, posiadać nieograniczoną wole, nieprzymuszony byt, MOC. Ale jeszcze nie teraz. Na Coruscant pozostał aż do bitwy na Geonosis studiując praktyki władania mocą.
W odległym systemie trwa wielka bitwa. Canaris zmierzał właśnie z kantyny do świątyni Jedi, gdzie miał się przenocować. Miał wtedy 30 lat, był rok 19 przed bitwą o Yavin. Ruszyło go sumienie. Czuł smutek, niezaspokojenie ambicji, ale i radość że Windu nie przydzielił go do grupy lecącej na Geonosis, kara za nieposłuszeństwo, a może błogosławieństwo.... Wściekłość, zdziwienie, zaskoczenie, te uczucia powodowały zamęt w jego głowie. Wiedział dziś jest idealny dzień na ucieczkę. Pęd powietrza wzbudzony przez pęd ścigacza rozwiewał włosy Canarisa. Na małej zaokrąglonej powierzchni owiewki małego ścigacza nagle wyświetlił się hologram.
- Canarisie, oczekuję cię w bibliotece. Miałeś być już godzinę temu.... śpiesz się.
- Tak jest mistrzyni Jocasto.
„Wole się bawić w kantynie, ale dziś jest mój dzień, mistrzyni Jocasto, żegnaj...” Night myślał w duszy. Nie miał zamiaru kolejny raz sprzątać bibliotekę. Skręcił w długą prostą „ulicę” wiodącą do małego przemytniczego portu gwiezdnego. Po chwili oczom zbuntowanego Jedi ukazała się Corelliańska jednostka YT. Błyskawicznie Night zeskoczył ze swej małej maszyny. Wślizgnął się na pokład. Parę metrów dalej, na płycie lotniska zauważył mężczyznę i włochatą bestię majstrujących coś przy małym pokładowym działku.
- Ty idioto, podaj hydrowkrętak.
- Wranhaaarrrr
- Nie, nie, monter śruby.....
„Widocznie kłótliwa parka, tym lepiej... pewnie mnie nie znajdą” pomyślał Night i zaszył się w jakimś drobniejszym luku bagażowym nieopodal podestu. Parę minut potem, w towarzystwie kłótni przemytników na temat miejsca schowania „pożyczonej” broni droidów dla Jabby, statek wszedł w nadprzestrzeń. Uciekinier, zmęczony dniem usnął. Przebudził się jakiś czas później. „W samą porę, wygląda na to że doleciałem”. Night nasłuchiwał. Nic, cisza. Postanowił się ujawnić. Wyszedł z luku, nic, pusto. Poczuł dużą temperaturę powietrza odkąd się obudził. Opuścił frachtowiec po trapie. Wreszcie dostrzegł włochacza i mężczyznę, rozmawiali z jakimś podobnym do robala stworem, żywo gestykulując. „Strasznie gorąco tutaj, gdzie ja jestem?” Takie pytanie sobie zadał uciekinier. Rozglądał się idąc, a właściwiej skradając się w stronę, prawdopodobnie kantyny, sądząc po szyldzie. Na środku lądowiska zauważył tablice, w wielu miejscach podziurawioną pociskami, najprawdopodobniej blasterowymi. Napis na tablicy przekazywał – „Mos Eisley wita”
- A więc Tatooine, no cóż, dobre i to, równie dobrze mógłbym trafić na Hoth.
Night rzekł do siebie przechodząc przez piaszczystą płytę lądowiska. Wszedł w drzwi pod szyldem.
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Roy_v_beck
Gość
|
Wysłany: Wto 23:44, 27 Gru 2005 Temat postu: |
|
|
[off]Hmmm, troche mało popularny ten konkurs, ale mimo to walne swoją historię, może nie epickę, ale przynajmniej moją[/off]:
Roy urodził się na Naboo, osiemnaście lat przed blokadą tejże planety. Jego rodzina nie była, ani bogata, ani wpływowa. Miała jednak wystarczający majątek, by żyć z wszystkimi wygodami. Nie posiadał rodzeńtwa. Jego ojciec - Bred v Beck, dowodził paroma pułkami żołnierzy, którzy zostali wysłani na dalekie rubieże, na misję stabilizacyjną. Z tej podróży, tata Roy'a nigdy nie wrócił i zostawił tym samym sześcioletniego, synka tylko pod opieką matki - Viony v Beck.
Po śmierci Breda, jego żona pogrążyła się w głębokim żalu, zaniedbując rozwój intelektualny syna. Przeznaczeniem Roy'a było zostać politykiem i reprezentować Naboo w senacie, lecz nikt tego nie dopilnował. Młody Beck uczył się samemu, lecz stwierdził, iż nie potrafi przekonywać ludzi do swoich poglądów i w wieku 8 lat zapisał się do Akademi Wojskowej na Naboo.
Okazało się, iż jest on bardzo zręcznym chłopakiem i szybko nadrobił braki spowodowane zbyt późnym wstąpieniem do szkoły dla przyszłych wojowników. Akademię ukończył 6 lat później i to z wyróżnieniem. Przez pierwsze 4 lata był zwykłym strażnikiem ulicznym lub ochroniarzem pałacowym. Jednak wykazał się niezwykłym męstwem podczas zajęcia pałacu przez wicekróla i za to został jednym z wielu ochroniarzy królowej Amidali, późniejszej reprezentantki Naboo w senacie międzygalaktycznym.
Zaszczyty nie trwały jednak długo. Bo bardzo uroczystym bankiecie, z okazji rocznicy zawarcia sojuszu z Gunganami, Roy napił się trochę mocnych napitków. Na dodatek wracał do pałacu, z równie pijanym jak on Jar Jar Binks'em i oczywiście niezdarny kosmita spowodował wypadek. Sam kierowca nie ucierpiał zawiele, oprócz rany na głowie. Najbardziej ucierpiał Roy, który przeszedł kilka operacji i przez dwa lata był pod opieką lekarzy. Jednak nawet po tej rehabilitacji, uznano go za niezdolnego do pracy na pełnych obrotach i przydzielono mu ochranianie Młodych Legislatorów.
Nowa praca polegała głównie na towarzyszeniu politykom, podczas różnych wypraw na inne planety. Z początku Roy nie mógł do tego przywyknąć, gdyż miał chorobę lokomocyjną i wstręt do opuszczania domu, jednak z czasem przezwyciężył te problemy.
Jednak nadszedł ten feralny dzień, gdy Roy razem, z Legislatorami leciał na Coruscant. Wszystko, wydawało się być wporządku, mimo tego iż Federacja Handlowa wypowiedziała wojnę Republice. Ale transportowiec z Naboo wyszedł z nadprzestrzeni akurat w sam środek gwiezdnej potyczki jakiśh dwóch statków. Okręt, którym leciał Roy, nie miał nawet włączonych osłon. Dostał kilka przypadkowych strzałów i było małe prawdopodobieństwo, że doleci do celu.
W tym momencie Roy'a ogarnęła panika. Nie wiedząc co robić, dbał tylko o własne, jeszcze młode, życie. Czym prędzej wskoczył do kapsuły ratunkowej i spadł na Coruscant. Wylądował w jakiejś obskurnej dzielnicy, pełnej różnych meneli, z paroma kredytami, blasterem przy pasie i wibroostrzu w kaburze.
Był zmuszony kraść, aby przeżyć. Raz, prawie by go złapali, a Roy ze strachu przed karą, schował się na pierwszym, lepszym statku. I tak nieświadom gdzie jest, dostał się na piaszczystą planetę. Postanowił, że zrobi coś, ze swoim życiem i znajdzie sobie pracę. Miejscowi, widząc jego uzbrojenie, wskazali mu pałac Jabby the Hutt.
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Cody
Gość
|
Wysłany: Sob 13:08, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Cody został stworzony w jednej z licznych klonowni na Kamino. jako jeden z licznych klonów oficerów otrzymał numer identyfikacyjny CC-2224 oraz miał rozpocząć szkolenie oficerskie. Młodość CC-2224 upłynęła na uczeniu się formuł i taktyki oraz dowodzenia oddziałami klonów. Pod czujnym okiem sierżantów szkolenie przebiegało bez przeszkód. W ramach programu szkolenia przewidzianego dla oficerów znajdowało się także przyswajanie podstawowych informacji o wszechświecie. Klony nie były dziećmi były żołnierzami zatem od samego początku wpajano im bezwzględne posłuszeństwo kanclerzowi i Republice. Szkolenie trwało ustawicznie i było swoistym praniem mózgów.
Jednak w monotonii życia pojawiały się pewne wyjątki. Niektóre z klonów posiadały większa swobodę i autonomię niż reszta. Jednym z takich Klonów był właśnie C-2224. Podczas Ćwiczeń taktycznych odznaczył się kilkakrotnie nieszablonowymi rozwiązaniami, co zwróciło na nie go uwagę Cuy'val Dar - mandalorian którzy szkolili komandosów.
Podczas symulowanej pułapki na nieprzyjaciela jeden z Plutonów zniknął z wyznaczonej pozycji.
- Sierżancie gdzie do cholery jest pluton D? Powinien znajdować się Dokładnie tutaj i zastawiać pułapkę, tymczasem nieprzyjaciel defiluje sobie jak na paradzie.. Kto jest jego dowódcą?
- CC-2224 sir. Nie rozumiem powinien być...
W tym momencie dookoła rozpętało się piekło powietrze przeszyły smugi laserów, Huknęły granaty ogłuszające oddział symulujący wroga został niemal natychmiast zniszczony. Nikt z oddziału B nie był w stanie nawiązać walki.
-Co do Khata. Gdzie oni są? Mandalorianin rozglądał się po okolicy obserwując zagładę Plutonu B.
- Tam są sir. - szeroki uśmiech rozjaśnił twarz szkoleniowca.
Z drzew znajdujących się nad drogą którą maszerował wrogi oddział zaczęły opuszcza się postacie w zbrojach przystrojonych liśćmi. również niektóre z zarośli po lewej stronie drogi zaczęły radośnie podrygiwać. w komunikatorze rozległ się spokojny rzeczowy głos.
- Sir C-2224 melduje wykonanie zadania. Straty wroga 100% strat własnych brak zużycie amunicji na poziomie 56%. Dalsze rozkazy Sir?
-zaraz tam będę - Sierżant Rav Bralor wskoczył na speeder i pomknął w kierunku oddziału Codiego. - Proszę zarządzić zbiórkę.
Klony stojące w dwuszeregu wyglądały komicznie. Kilkunastu żołnierzy nie miało zbroi a jedynie ubranie pasy z amunicją oraz pomysłowe płaszcze z roślinności całkowicie maskujące ich w otoczeniu. Niektórzy z żołnierzy mieli zbroje całkowicie wysmarowane błotem i oblepione liśćmi, kolejni poobwiązywani byli lianami świeżo odciętymi z drzew.
- Kto jest dowódcą tego cyrku? zapytał Rav Bralor.
- Ja Sir. CC-2224 melduje się na rozkaz - Jeden z krzaków stojących w końcu szeregu przemówił do sierżanta.
- Doprowadźcie oddział do porządku i zgłoście się do mnie w koszarach. na dzisiaj koniec manewrów. Mandalorianin spoglądał na zbierających się z ziemi żołnierzy z plutonu B.
- Porozmawiamy później - powiedział Rav Bralor spoglądając na krzak- CC-2224.
Zdarzenie to zaowocowało zintensyfikowaniem szkolenia CC-2224 który nabył kilka dodatkowych umiejętności bojowych. Jego nieszablonowe zachowania były wysoce skuteczne. Po zakończeniu szkolenia został jednym z wielu dowódców mających walczyć w nowopowstałej Wielkiej Armii Republiki. Krótko przed pierwszym starciem z nieprzyjacielem C-2224 został przydzielony do oddziału którym miał dowodzić osławiony już jedi Obi-Wan-Kenobi. Było to wyróżnienie oraz docenienie zdolności bojowych żołnierza. W ramach ułatwienia współpracy z Jedi C-2224 otrzymał własne imię - Cody. Niewiele później miały miejsce zdarzenia, które doprowadziły do Bitwy o Geonosis. W tym momencie rozpoczęła się prawdziwa kariera wojenna Codiego.
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Arvan Salare
Gość
|
Wysłany: Sob 15:11, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Urodzony na Dantooine w wiosce farmerów. Właściwie nie do końca wiadomo jak z nim jest. Mieszkańcy wioski znaleźli go w pobliżu starożytnych ruin. Biła od niego taka tajemnicza aura. Z jej powodu chciano go wyrzucić, ale ku ironii losu to właśnie ona sprawiła, że zostawiono na wychowanie. Przygarnęła go jedna z rodzin. Wychowywał się dosyć bezproblemowo, ale był typowym outsiderem, do nikogo się nie odzywał. Gdy miał około 8-9 lat zaczął się wymykać do Ruin Jedi. Przynosił stamtąd różne dziwne rzeczy, które nie podobały się jego wychowawcom. Były to holocrony oraz inne zapiski z naukami pradawnych mistrzów Jedi. Kilka lat później gdy wybrał się po raz kolejny do tych ruin po raz pierwszy usłyszał podszepty ciemnej strony mocy. Doradzała mu żeby ich zabił, tylko to umożliwi mu prawdziwy rozwój. Starał się jej przeciwstawić, ale ona była silniejsza od niego. Wkrótce miała mieć miejsce sytuacja, która pozwoli mu dokonać wyboru. Pewnej nocy jak zwykle Arvan opuścił wioskę i udał się do Ruin. Wieśniacy jednak od pewnego czasu domyślali się kim jest przyjęty do społeczności Twi’lek. Cała wioska udał się za nim. Gdy go znaleźli chcieli go zabić i w ten sposób oczyścić ich ziemię. Arvan dokonał wyboru. Spojrzał jednemu z wieśniaków w oczy. Zaczął krzyczeć, w ślad za nim poszli inni. Życie odebrali sobie nawzajem Następne lata minęły na dalszym poznawaniu mocy, medytowaniu oraz konstrukcji miecza świetlnego. Jego budowa zajęła mu dwa tygodnie. Włożył do niego czerwony kryształ, z którego emanowała silnie ciemna strona. Zaczął ćwiczyć się w formie V. Gdy miał 18 lat namówił jakiegoś pilota by ten oddał mu swój statek – KSE Firespray. Rozpoczął podróż po Galaktyce. Badał każdy przejaw mocy, który mógł wyczuć. Wkrótce rozpoczęła się wojna. Arvan został odnaleziony przez Sitha, który zwał się Darth Tyranus. Salare dołączył do niego. Wiedział że pozwoli mu to uzyskać jeszcze więcej wiedzy i siły.
Na Dantooine wschodziło słońce. W ruinach starożytnych Jedi czuć aurę ciemności. Ta siła emanuje od zagubionych dusz wieśniaków, którzy stracili tutaj życie. Nie mogli połączyć się jednak z mocą. Już od dawna jej nie czuli. Wszystko to dzięki niemu, Arvan'owi Salare. To on dzięki swojej potędze sprawił, że żadna z tych istot nie zazna spokoju.
Poprzedniej nocy Mroczny Jedi zjawił się ponownie. Wracał tu kiedy tylko miał okazję. Ciemność dawała mu siłę, a tu czuł ją jak nigdzie indziej. To właśnie tutaj zaczęła się jego podróż ku prawdziwej sile. Tamte wydarzenia zdawały się wydarzyć wczoraj. Zaczął kontemplować. Budził w sobie olbrzymią nienawiść, siłę, a potem ją ujarzmiał. Starał się ją ogarnąć, każdy jej element. Jego medytacje trwały jeszcze długo. Gdy już dobiegły końca czuł, że jest nasycony. On mimo wszystko dalej zagłębiał się w myślach. Przypomniały mu się obrazy sprzed lat. Te wspomnienia napawały go dumą. Ciągle miał jednak świadomość własnych ograniczeń. To byli zwykli farmerzy, a w Galaktyce były istoty, które posiadały siłę dużo większą od tej, która on władał. Jednak z samej świadomości nie wyniknie nic dobrego, toteż Arvan znowu zagłębił się w medytacjach. Czekał na jakiś znak od mocy. Czuł, że jest już blisko.
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Trebor Awruk
"Niezależny" Kapitan
Dołączył: 21 Wrz 2005
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Mała Kaczkolandia
|
Wysłany: Sob 16:33, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Trebor urodził się na Ryloth, rodzinnej planecie Twi'leków. Był pierworodnym zamożnego kupca i wychowywany był zgodnie z nowoczesną modą. Kiedy miał 4 lata, urodził się jego młodszy brat. Jako "ten starszy" opiekował się młodszym bratem i pomagał we wszystkich problemach. Wyrósł na opanowanego i dumnego Twi'leka. Dość wysoki, dwa lekku, dobrze zbudowany Trebor miał prawdziwe wzięcie wśród Twi'lekianek. Jednak Awruka ciągnęło ku wojsku.
-Ojcze! Ale ja nie chcę przejąć interesu! Masz jeszcze Kyrtapa!-tłumaczył swojemu ojcu, który nie mógł zrozumieć jego decyzji. Zrzekł się więc całego majątku, na rzecz brata i wstąpił do Floty Separatystów. Jego kariera rozwinęła się we wspaniałym tępie, dzięki ukrytym do tej pory talentom do taktyki i dowodzenia oraz niezłej umiejętności dyplomacji. Trebor od małego miewał dziwne ataki, o których nikomu nie mówił. Dopiero, kiedy spotkał Sore Bulqa, Ciemnego Jedi, który wyczuł w nim pokłady Mocy, wyjaśnił on mu istotę swoich "napadów".
-To nie jest choroba, przyjacielu. To objawia się w Tobie Moc. Pozwól, że pomogę Ci nad nią zapanować.-tłumaczył mu Mistrz Bulq. Sora podiął się treningu zdolności Trebora, a sam Awruk dopiął się do szczebla Kapitana Niszczyciela Recusant.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Luna Jade
Gość
|
Wysłany: Sob 17:15, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Luna Jade urodziła się na Corelli 18 lat przed wybuchem wojny. Pochodzi z rodziny z tradycjami. Ojciec jest wpływowym dyplomatą a matka pracuje w ambasadzie. W wieku 4 lat u małej Luny wykryto podatność na moc i po roku wstąpiła do zakonu jedi. Jej trening przebiegał bardzo dobrze pomimo kilku wpadek. Jedną z nich było korzystanie z ciemnej strony mocy, jednak zostało jej to zapomniane a trening toczył się normalnym tempem.
Gdy ukończyła 12 lat został jej przyznany tytuł padawana oraz dostała się pod opiekę mistrza, z którym bardzo się zżyła. Niestety podczas jednej z misji został on zabity a dziewczyna w przypływie gniewu i nienawiści zabiła napastnika oraz pół wioski. Od tego czasu jej serce przepełnia smutek i tęsknota za najlepszym przyjacielem, w ukryciu przed innymi nadal posługuje się ciemną stroną i jest z siebie z tego powodu bardzo dumna. Od swojego mistrza Quas’a nauczyła się V formy walki mieczem zwanej Shien. Luna całkowicie poświęciła się szkoleniu tego stylu, przez, co nie opanowała żadnego innego w najmniejszym stopniu.
Moc ma na dziewczynę duży wpływ jednak ona tego nie umie wykorzystać, zamiast pomagać robi tylko to, co może przynieść jej korzyść. Obecnie pamięć o starym mistrzu musiała przejść na drugi plan, ponieważ serce wypełniła chęć spotkania z rodzicami, którzy nadal (przynajmniej tak jej się wydaje) przebywają na jej rodzinnej planecie. Po wybuchu wojny Luna dostała nowego mistrza, lecz nie miała jeszcze okazji z nim trenować. Jej największym autorytetem nie jest jakby ktoś myślał Yoda, lecz Hrabia Dooku. Zawsze chciała być tak silna jak on. Podziwiała go i podziwia za to, co robi i, że nikt go jeszcze nie pokonał. Jej największym marzeniem byłaby walka, z sithem; Dooku.
Ostatnio zmieniony przez Luna Jade dnia Sob 22:08, 07 Sty 2006, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Samuel Silverword
Spam Lord
Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ZADUPIE
|
Wysłany: Sob 17:15, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
***
- A co, jeśli się dowie?
- Jak miałby się dowiedzieć…jest kilkanaście systemów stąd, widzi cię rzadko, w dodatku tylko dzięki holotransmiją…wystarczy nieco grubych szat i nawet się nie zorientuje…
- A co po jego narodzinach? Wtedy nie będzie tak łatwo…
- Nie bój się…wiem, co z nim zrobimy. Nie martw się…
***
Samuel narodził się ze związku (niezbyt legalnego, trzeba dodać) polityka i żeńskiej przedstawicielki tej profesji (żonatej, trzeba dodać i to nie z wyżej wymienionym politykiem). Niestety, jako że niezbyt legalne dzieci doprowadzały do niezbyt miłych skandalów, które nie za dobrze działają na karierę polityczną. Szczególnie, jeśli prawowity małżonek matki nieprawego dziecka jest osobnikiem nieco wybuchowym…
Więc rodzice postanowili pozbyć się dziecka. Nie chcieli jednak utopić go, sprzedać w niewolę, rzucić na pożarcie jakimś dzikim zwierzętą czy użyć jakiegokolwiek podobnie prymitywnego wyjścia. Postanowili oddać dziecko Jedi….a jeśli Jedi z jakiegoś dziwnego powodu nie chcieliby bachora, zawsze można użyć jednego z wyżej wymienionych prymitywnych wyjść…
Ojciec, jako pomysłodawca, przybrał się we wszystko, co mogło sprawić, że nikt go nie rozpozna, zabrał noworodka i udał się do Świątyni Jedi, gdzie dziecko zostało poddane badanią-wyczuto w nim Moc, zaś „wyrodny ojciec” z ulgą oddał synka Jedi…
(Niestety, za długo ojciec i matka nie pocieszyli się „wolnością”, gdyż zginęli w wypadku…)
***
Dziecko miało jedynie imię-Samuel. Początkowo było odludkiem, siedzącym (a raczej stojącym, gdyż Samuel zawsze wolał stać, niż siedzieć) w Archiwach, czytając wszystko do czego miał dostęp. Pewnego dnia, gdy nadszedł czas wybierania sobie padawanów, rycerz (niezbyt znany) Sirion jako swego ucznia wybrał właśnie Samuela.
***
Mistrz uczył ucznia trudnej sztuki dyplomacji, gdyż jak sam uważał (i co wpoił Samuelowi) dzięki słowom i dyplomacji można zażegnać każdy konflikt. Zawsze uczył Samuela, że należy szanować życie, że walka jest najgorszym i nigdy nie wymaganym wyjściem. Dodatkowo nauczał go, że jedną z najważniejszych rzeczy jest „zachowanie pozorów”-udawanie, że kogoś lubimy, choć go nielubimy, ale dzięki temu możemy zapobiec konfliktowi, jest wskazane. Dlatego uczył go, jak udawać czegoś, czego nie czuł.
Nie poświęcali zbyt wiele treningowi walki mieczem-Mistrz tego zbytnio nie wymagał, a Samuel uczył się (oczywiście mowa w tym momencie o walce mieczem) tylko tego, co wymagał Mistrz…i nie przykładał się zbytnio do tego, przez co teraz jego umiejętności walki padawana kuleją i są znacznie gorsze niż innych wychowanków Świątyni. Nie ma też „ulubionego” i „preferowanego” stylu. Każdy idzie mu tak samo źle.
Za to, dużo czasu poświęcali nauce korzystania z Mocy. Samuelowi bardzo dobrze szło manipulowanie rzeczywistością przy pomocy Mocy i to właśnie temu młodzieniec poświęcał najwięcej uwagi. Zaniedbywał za to nieco sztukę kontrolowania Mocy przebiegającej w jego ciele…
***
Samuel, z odludka stał się osobnikiem całkiem wygadanym, potrafiącym udawać, że wcale taki nie jest. Nie posiadał jednak nazwiska-jedynie imię. Dlatego też przyjął on nazwisko swojego mistrza.
Tak więc młody Silveword często wyruszał ze swoim Mistrzem na misje, podczas których praktycznie nigdy nie musieli odwoływać się do przemocy. Kiedyś Samuelowi udało się przekonać dwóch „złoczyńców”, grożących mu w kantynie, gdzie Samuel miał czekać na Mistrza, że przemoc nie jest najlepszym rozwiązaniem, gdyż prowadzi do pętli przemocy prowadzącej do…i tak dalej, więc lepiej jest uczciwie zarabiać na życie w zawodzie, w którym szansa na śmierć jest znacznie mniejsza. Posłuchali.
Tylko raz dyplomacja zawiodła Samuela, gdy dwóch (napitych) ludzi chciało jego kredyty. Jedynie to, że Mistrz w porę odepchnął Samuela Mocą sprawiło, że nie pozbawiła go życia czerwona blasterowa błyskawica…
Ciekawostką było, że Samuel nie lubiał statków. Nigdy. Czuł w nich…dyskomfort? Można byłoby powiedzieć, że…bał się podróży kosmicznych, nigdy więc nie palił się do nauki prowadzenia „piekielnych maszyn”.
***
Z jakiegoś powodu, Mistrz nie lubiał Mace’a Windu. Samuel też go nie lubiał…za to Mistrz często wyrażał pochlebne opinie o Hrabim Dooku, mówiąc, że jego odejście było wielką stratą dla Zakonu…że to osoba, która zawsze walczy w imię swoich przekonań. Oni też walczyli…w imię poglądów pacyfistycznych.
***
Niestety, nauka Samuela skończyła się w dniu, w którym Jedi udali się na Geonosis…Mistrz był jednym z poległych. Przed odlotem, wyrecytowali sobie (najpierw Samuel, potem Mistrz) nawzajem kodeks Jedi. Mistrz szczególny nacisk położył na słowa „Nie ma śmierci. Jest Moc”…
***
…i to właśnie te słowa pojawiły się w głowie w pierwszej chwili, gdy Samuel dowiedział się o śmierci Mistrza. Nie czuł specjalnego…smutku po tym zdarzeniu? Oczywiście, był to szok i tak dalej. I smutek też był. Ale szybko przeminęły…
Samuel wiedział, że to wszystko przez machinę wojenną. Napędzającą się cierpieniem i śmiercią, doprowadzając do kolejnych śmierci…i nie miał zamiaru brać udziału w misjach czysto bojowych. Nie miał nawet odpowiedniej wiedzy taktycznej…i uważał, że coś takiego jak walka nie leży w jego naturze. Czuł, że gdyby Rada poprosiła by go o dowodzenie armią bądź udział w misji, w której musiałby walczyć, odmówiłby…
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Samuel Silverword dnia Sob 15:33, 24 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Telemachus Rhade
Kapitan
Dołączył: 02 Sie 2005
Posty: 1003
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Tartarus
|
Wysłany: Sob 17:27, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Telemachus Rhade pochodzi z niewielkiej planety Tartarus leżącej nieopodal Hydiańskiego szlaku handlowego. Rodzina Rhade ma długa tredycje w strukturach armii i floty, czterdzieści pokoleń mężczyzn rodu związało swoje życie z wojskiem. Telemachus jest ostatnim z czystej krwi. Tartarus został skolonizowany w zamierzchłych czasach przez żołnierzy republiki po wielkiej wojnie hiperprzestrzennej, w okresie demobilizacji wielu z wojowników walczących z sithami osiadło w licznych koloniach, tak było z Tartarusem, na tej wtedy jeszcze nienazwanej planecie odbyła się jedna z najbardziej krwawych potyczek w histori wojny, żołnierze obu obozów przez sześć dni staczali krwawy bój, kiedy wkońcu republikanskie posiłki przeważyły szale zwycięstwa a sithowie wycofali się w popłochu na polu bitwy zostało 8 tysięcy poległych żołnierzy. Ci którzy przeżyli nazwali planetę "światem umarłych" ... jednak z czasem zastapiła ją egzotyczna nazwa Tartarus. Przez setki lat planete wraz z podległym systemem była oazą spokoju, niewielka kolonia oraz spokojni mieszkańcy nie przyciagali kłopotów. Kilkakrotne wyprawy piratów i różnych band zostały krwawo wybite przez byłych żołnierzy. System rządów na planecie przypominał państwo militarne, młodzi ludzie odbywali obowiazkowe szkolenie wojskowe gdzie zakorzeniano im wierność ideom, lojalność, posłuszeństwo oraz wpajano zasady honoru. Skromność koloni niegdy nie pozwalałą na wystawianie dużych sił czy kosztownegi ekwipunku, ale zawsze planeta była chroniona przez zdeterminowany i bitny korpus sił obronnych Tartarusa.
Okres poprzedzajacy Wojne Klonów nie różniłby się od minionych stuleci gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze restrykcje wprowadzone przez Federację Handlową w odpowiedzi na projekt opodatkowanai tras handlowych spowodował że Tartarus był coraz częściej odwiedzany przez prywatnych przewoźników którzy uzupełniali paliwo oraz prowiant. Po drugie, zwróciło to uwagę Federacji która postanowiła zaznaczyć swoją obecność. Na orbicie planety pojawił się okręt Federacji rządając opłaty za usługi handlowe oraz pełnej wyłączności na usługi zaopatrzeniowe. Rada planetarna odmówiła w dosyć nieoficjalny sposób, rozwścieczony dowódca okrętu w przypływie złości kazał ostrzelać stolice planety. Zgineło wtedy wielu mieszkańców planety włącznie z licznymi członkami rodu Rhade.
Młody Telemachus widział ostrzał z pokładu okretu Sił Obronnych...
Jako młody chłopak Telemachus wstapił do Akademii Sił obronnych, w najbardziej szanowanej instytucji na planecie szkolił się w sztuce dowodzenia, walki, mechaniki oraz strategii przez liczne lata. Był najlepszy na roku w sztukach walki, jego instynktowne zrozumienie zasad walki w przestrzeni oraz agresywny spryt połączony z bezwzględnością sprawiły że w czasie rozdania dyplomów zaproponowano mu po odsłużeniu standardowego okresu powrót na uczelnie jako wykładowca. Przez nastepne lata służył na różnych stanowiskach by wkońcu zostać oficerem ogniowym na pokładzie monitora obronnego, kiedy Federacyjny okręt zaatakował planetę Telemachus jak i inni żołnierze patrzeli na masakrę. Pałajacy chęcią zemsty niewielkie siły obronne ruszyły do wściekłego ataku, stare myśliwce róznych wersji, statek patrolowy i monitor uderzyły na nowoczesny okręt Federacji Handlowej wspierany automatycznymi myśliwcami. Piloci z Tartarusa atakowali w niemej furii, poświęcali się taranujac swoimi maszynami okręt wroga, mimo beznadziejnej sytuacji walczyli z pogardą dla życia. Z planety wystartował każdy statek rządni zemsty mieszkańcy wspomagali żołnierzy jak kto umiał, taranowali droidy myśliwce, zrzucali kontenery na wrogą jednsotke by osłabić jej tarcze. Wkońcu bitwa skończył się, wrak Federacyjnej jednostki oraz szczątki mniejszych jednostek zaścielały cała orbitę planety. Telemachus ciężko ranny spedził w szpitalu i na rehabilitacji wiele miesięcy. Jego najbliższa rodzina zgineła w ataku .. wygrana nie uspokoiła rządzy zemsty. Kiedy tylko opuścił szpital dowiedział się o wybuchu wojny, natychmiast udał się na Coruscant gdzie przyjeto go z otwartymi rękami jako wyszkolonego oficera z doświadczeniem bojowym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Uriel Khaan
Rycerz Jedi
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 368
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nar Shaddaa
|
Wysłany: Sob 20:06, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Pochodząca z Nar Shaddaa Uriel, córka jednej z tancerek w Kantynie oraz przemytnika, którego w życiu nie widziała na oczy w wieku czterech lat została odkryta przez jednego z mistrzów Jedi i trafiła na Coruscant gdzie zaczęła swoją naukę na drodze Mocy. Jako mały uczeń nigdy nie odznaczała się wybitnymi zdolnościami szermierczymi, ani w posługiwaniu się mocą, a większość wolnego czasu spędzała studiując historie Jedi w Świątynnej bibliotece. Nie miała przyjaciół, większość uczniów bała się jej niedostępności i zamknięcia w sobie. Od najmłodszych lat wykazywała jednak ogromną wprost ciekawość, a co z tym się wiązała często zdarzały jej się różne wypadki, mniej i bardziej poważne, a jej kolana są żywym tego świadectwem nosząc na sobie blizny po niezliczonych upadkach, cięciach oraz zadrapaniach mieczem świetlnym wielu uczniów w tym Luny Jade, za którą Uriel Khaan właśnie z tego powodu nie przepada.
Kiedy dziewczyna miała osiem lat została padawanem mistrza Vrita Ahanau znanego ze swojego ciętego języka i nie zawsze zgodnym z nauczaniem Rady podejściem do Mocy. Od tego czasu Uriel rzadko bywała na Coruscant, większość czasu spędzała na najróżniejszych misjach w najdalszych krańcach galaktyki rozwijając swoje zdolności bojowe oraz umysłowe. Jej mistrz był doskonałym taktykiem wojennym i na takich właśnie zadaniach skupiała się większa część jej szkolenia. Mistrz wymagał na niej podstaw formy SORESU do obrony, doskonałej znajomości formy SHII CHO do odpierania ataków z blasterów, oraz formy MAKASHI do walki z pojedynczym osobnikiem używającym mocy, oraz której sam był zwolennikiem. Dziewczynie niezbyt to przeszkadzało, po paru latach przyzwyczaiła się do pola bitwy, planów oraz kiepskiej strawy. Baa, nawet to polubiła, coraz częściej pomagała Ahanau dostrzegając luki w jego planach, widząc rzeczy, których stary człowiek nie mógł dostrzec. W czasie podróżowania z mistrzem Uriel zmieniła się-zaczęła być bardziej otwarta i pewna siebie w swoich czynach, przejęła także po Vricie cięte słownictwo i czasem zaczęła dorównywać staremu Jedi.
Lata mijały, a nad Republiką zawisły złowieszcze chmury. Mistrz Ahanau został wezwany do Świątyni, aby stamtąd wyruszyć razem z setką innych Jedi na Geonosis. Vrit Ahanau podobnie jak wielu innych Jedi nigdy nie powrócił z owej misji. Był to ogromny wstrząs dla Uriel- znowu zamknęła się w sobie, zaszyła wśród starych holokronów oraz medytowała godzinami skupiając się na Mocy. Zagubiła się we wspomnieniach, ale wiedziała, ze nie należy rozpamiętywać przeszłości. ‘Nie ma Śmierci, jest Moc’ coraz częściej to zdanie gościło na jej ustach i w myślach, aż z czasem pogodziła się ze śmiercią Mistrza Ahanau, a wspomnienia o nim nie budziły już smutku, jedynie ciepło i nikły uśmiech na twarzy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Gilad Pellaeon
Admirał WFR
Dołączył: 02 Sie 2005
Posty: 537
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Corelia
|
Wysłany: Sob 21:47, 07 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Gilad Pellaeon urodził się szesnaście lat przed momentem poczecia pewnego malego chlopca, który poźniej dał sie poznac jako wielki Jedi. Pierwsze piec lat spedzial na planecie Korellia. Po kilku latach on i jego rodzina przenieśli się na Corusacnt.. Juz od pierwszych dni marzyl o wstapieniu do sil rzadowych. Jego ojciec pracowal w departamencie sprawiedliwosci. Matka na tomiast byla urzedniczka w biurze kanclerza (ani Valoruma ani Palpatina, tego przed nimi lub nawet kilku przed). Kiedy Gilad mial dziesiec lat, ojciec zostal przeniesiony na okret ''Reka Sprawiedliwosci'' ktora dowodzil przez najblizsze dwa lata. Natomiast syn postawil, ze dostanie sie do Departamentu zanim przekroczy pelnoletnosc. Latal po planecie starajac sie zarobic, oraz uczac sie wszystkiego co moglo by sie przydac. Od ojca zdobyl podania i testy jakie trzeba byloby rozwiazac z jak najwieksza iloscia punktow by dostac sie do akademi i dalej do samego departamentu. Przez pewien czas, nieswiadomie pracowal dla szmuglerow i innych przestepcow ktorzy wykorzystali go do przesylania wiadomosci. Kiedy sie zorientowal natychmiast zaalarmowal oddzialy Strazy Coruscant, ktore zajely sie banda opryszkow. Niestety deparatament mimo iz ucieszyl sie, z dokonan Pellaeon to zapowiedzial, ze do sluzby moga wstepowac jedynie ludzie o czystych dokumentach a mlody Gilad takiej juz nie posiadal. Zmienil plany pod wplywem ojca, ktory zapowiedzial ze na departamencie wszechswiat sie nie konczy. Tak wiec za jego namowa Gilad zlozyl podanie do reprezentatywnych sił wojskowych Republiki. Okłamując komisję w sprawie swojego rzeczywistego wieku, i mimu wielkiej nie checi do zaciagania mlodych obywteli komisja przyjela jego kandydature. Wkrótce został wysłany do Akademii na Raithalu. Gilad byl szczesliwy jak nigdy. Spelnilo sie jego marzenie. Dlugie piec lat uczyl sie wlasnie do tej chwili, i chcial pokazac wszystkim, ze zajdzie daleko. Mimo trudnej konkurencji oraz wielkich trudow w odbybwaniu sluzby Pellaeon ukończył naukę wśród trzech najlepszych w swojej klasie. Nauka trwala dwa lata. Do tego czasu Pellaeon wydoroslal a akademia zrobila z niego mezczyzne. Znal na pamiec wszystkie wazniejsze utwory muzyczne w galaktyce, nauczyl sie kultury wielu ras a co najwazniejsze ich histori. Uwazal to za nudne i przy kazdej sposobnosci staral sie dowodzic jakims okretem, nawet nieduzym. Jego wybryki daly o sobie znac radzie akademi i zostal wyslany na szesc miesieczny kurs oficerow na Caridzie. Istniala tam specialna akademia, ktora dopiero zaczynala wslawiac sie surowym rygorem dla swoich podopiecznych. Pellaeon wrocil calkiem odmiony. Uznano go za zdolnego do sluzby na okretach jako oficera nawigacyjnego. Tak trafil na poklad ''Uprzejmego'', malego okretu patrolujacego tereny graniczne Republiki. Jego służba nie była niczym niezwykłym do czasu, gdy Pellaeon otrzymał dowództwo nad okrętem eskortowym w celu ochrony konwoju, zmierzającego na planetę Gavryn. Konwój został zaatakowany przez siły piratów, lecz Gilad Pellaeon nie stracił głowy i ukrył swój statek w polu magnetycznym pobliskiej planety. Gdy statki piratów z wyłączonymi osłonami przygotowywały się do abordażu, pojazd Gilada Pellaeona wyskoczył ze swej kryjówki i bez większego trudu zniszczył wszystkie jednostki piratów. Ten niebywały wyczyn szybko zwrócił na niego uwagę jego dowódców, dzięki czemu kariera Gilada Pellaeona zaczęła się rozwijać dość prędko. Dwa lata pozniej bral udzial w rozbrajaniu kilku planet z ich pokaznego aresnalu. Mial okazje wyrobic sobie opinie o rycerzach Jedi, ktorzy w wiekszosci przypadkow prowadzili mediacje. Po zaatakowaniu Naboo przez Federacje Handlowa wystapil z apelem, podpisanym przez kilkunastu oficerow sil rzadowych do kanclerza Valoruma o interwencje wojskowa i zaatakowanie Federacji. Kanclerz odmowil a ponad polowa oficerow, ktorzy zadeklarowali sie w postulacie zostalo przeniesionych do pracy przy biurkach. Pellaeon nie dostal przeniesionia ale jego reputacja ucierpiala. Kiedy nastopila Secesja i Konfederacja oderwala sie od Republiki natychmiast postanowil dzialac ze swoim drobnym okretem. Zaatakowal konwoje separatysow niszczac kilkanascie okretow wroga. Jak podaje archwium na Coruscant na koncie Pellaeona i jego zalogi przypada prawie ponad sto dwadziescia wrogich mysliwcow. Niestety poniosl straty i musial ratowac zarowno okret jak i ludzi. W drodze powrotnej na Sluis Van dostal polecenie z kwatery glownej zeby udac sie na Kuat. Podobno wyzszi oficerowi floty byli zaskoczeni mala, prywatna wojna Pellaeona i postanowili nagrodzic dzielnego ale niesfornego oficera. Po przybyciu na miejsce Pellaeon zastal flote okretow klasy Aclamator mk I. Jego zdziwienie bylo o wiele wieksze kiedy dowiedzial sie o Armi klonow i powolanej Wielkiej Armi Republiki. W kilkanascie godzin pozniej bedac na mostu nowego okretu ''Oskrzyciel'' wraz z reszta floty zaatakowal wroga flote nad Genosis i milo zwyciestwa Republiki nie udalo sie zniszczyc calej wrogej floty. Od tej pory juz jako Kapitan WARu prowadzi wraz ze swoja grupa wojne i stara sie scigac i niszczyc wroga tam gdzie go znajdzie. Wielu ocenia kariera mlodego oficera jako szybka bez wiekszych przeszkod sadzac, ze w przyszlosci bedzie WIELKIM oficerem :]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Gilad Pellaeon dnia Nie 13:29, 05 Lut 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Nolan Thorn
Gość
|
Wysłany: Śro 13:08, 18 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
[off] Mimo, że cała historia ujawniona będzie ze szczegółami w opowiadanku, to daję tu jej skrócona wersję- czego się nie robi dla dodatkowych punktów postaci )
Nolan Thorn, syn Cerana Thorna i Deany Hill urodził się na Korelii. Jego ojciec, weteran KorSeku był rodowitym korelianinem, matka zaś była śpiewaczką operową, jedną z bardziej znanych, występującą i mieszkającą często na Coruscant, ale pochodzącą z Aldeerana. Rodzice Nolana poznali się na jednym z jej koncertów, gdzie KorSek służył za ochronę pewnej ważnej osobistości. Zakochali się w sobie i po pół roku pobrali. Kiedy Nolan się urodził matka zrezygnowała z kariery (nie brakowało im pieniędzy) aby zajmowac się synem.
Matka zawsze chciała, aby jej syn wyrósł na artystę. Odziedziczył po niej miłość do muzyki, lecz zamiast śpiewowi poświęcał się muzyce samej w sobie, graniu i komponowaniu. Interesowało go wszystko z nią związane.
Jednocześnie zaś, jako dziedzic dumnych genów korelianina miał wrodzony wręcz spryt i odporność psychiczną. Dumny i nieustępliwy ojciec wybrał ścieżkę swojego syna za niego, wywierając presję psychiczną. Nolan wylądował w KorSeku, gdzie służył przez lat pięć. W chwili wcielenia do służby wojskowej znajdował się na czwartej pozycji na liście najskuteczniejszych łowców przestępców.
Życie Nolana mozna powiedzieć usłane było różami. Miał dobre stosunki z rodzicami i otoczeniem, na niczym mu nie zbywało. Zapewne gdyby nie ambicje ojca, no i po części buntownicze geny korelian skończyłby jako sławny muzyk i kompozytor. Aktualnie, po dwóch misjach wojskowych otrzymał stopień pułkownika i po powrocie na Coruscant czeka na kolejne rozkazy.
[off]Jak napisałem wyżej, to tylko prowizorka. Gdyby kogoś to ciekawiło, to więcej znajdziecie w opowiadaniu, które ukazywać się będzie cyklicznie.[/off]
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Vissan
Baron // Komandor WFR
Dołączył: 18 Sty 2006
Posty: 1192
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Rahab, miejsce o 100% stężeniu niekanoniczności (teraz już tylko 50%)
|
Wysłany: Sob 15:53, 21 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Vissan
Baron Rahabu; właściciel stoczni Ouroboros Corp.
Vissan praktycznie jako niemowlę został adoptowany przez bogatą Arkaniańską rodzinę lekarzy. Nie wie nic na temat swego pochodzenia, nie wie też, skąd u niego charakterystyczny, niespotykany żółtawy kolor tęczówek oraz pewne niezgodności z ludzkim genomem. Prawdopodobnie nosi w sobie niewielką domieszkę krwi jakiejś obcej rasy. Jego przybrana rodzina nigdy nie wyjaśniła mu jak do niej trafił. W dzieciństwie wykryto u niego wrażliwość na moc, jednak sam odmówił dołączenia do Zakonu. Jedi, którzy badali jego zdolności byli zaskoczeni, gdy wyjaśniał, że nie ma ochoty, by jakaś obca siła miała wpływ na jego czyny, nawet, jeśli miałaby być pomocna w pewnych sytuacjach. Nie mniej dziwne od słów dziecka, było jego postępowanie w okresie dorastania. Nie chciał kształcić się w kierunku medycyny, jak chciała rodzina, zamiast tego obsesyjnie trenował wszelkie sztuki walki, zarówno wręcz, jak i przy użyciu broni. Ćwiczy do dziś, w wielu stylach osiągnął mistrzostwo, co rekompensuje mu niewielkie umiejętności strzeleckie. Po osiągnięciu pełnoletności odszedł od rodziny i nawiązując powiązania z przestępczym półświatkiem stworzył, niekoniecznie legalnymi środkami niewielką firmę zajmującą się przeróbkami statków. Interes rozrastał się, aż Vissan miał wystarczające środki, by zakupić pozostałości systemu planetarnego – bogaty w surowce pas asteroidów okrążający zimną, białą gwiazdę. Tam dzięki wsparciu mafii, która zyskała nowe zaplecze remontowe, stworzył własne stocznie, modyfikujące wiele jednostek, a nawet opracowujące własne konstrukcje. Przedsiębiorstwo wciąż się rozrasta, a niekoniecznie legalne metody działania zwiększają zyski jego właściciela. Mimo wielu obowiązków jako zarządcy, Vissan lubi się czasem „zabawić”, osobiście testując nowe konstrukcję, stąd całkiem nieźle opanował pilotarz mniejszych pojazdów kosmicznych.
Baron Vissan ubiega się obecnie w imieniu obywateli swojego systemu – Rahab, o przyjęcie w poczet Republiki. Zmierza do legalizacji swoich interesów, choć zachowa współpracę z silniejszymi mafiami, gdyż nikt po za nim, a ni jego współpracownikami nie wie o tych powiązaniach i nie przeszkadza to w ewentualnym członkostwie w Republice.
Osobowość Vissana jest bardzo kontrastowa. W skrócie można by go opisać jako aroganckiego, cynicznego, a jednocześnie szarmanckiego i obdarzonego bogatym poczuciem humoru. Jest też niemal całkowicie niemoralny, bywa zaborczy, co nie
przeszkadza mu w honorowym zachowaniu, przestrzeganiu nienagannych manier, a nawet byciu szarmanckim wobec kobiet. Pięknych kobiet, od których towarzystwa Vissan nie stroni. Baron nie ma żadnych nałogów, z wyjątkiem obsesyjnej potrzeby poczucia ryzyka, można stwierdzić, że skoki drenaliny zapewniają mu taką samą przyjemność, jak przebywanie z płcią przeciwną. Vissan nie ma kłopotów z nawiązywaniem znajomości, jednak nie jest łatwo zasłużyć sobie na jego przyjaźń i zaufanie.
Mimo tego są osoby, co, do których lojalności, Vissan nie ma żadnych wątpliwości. Przede wszystkim są to jego najbliżsi współpracownicy - zwłaszcza jego zastępca i doradca – twi’lekanka – Are’ial . Większość powiązań barona pochodzi z przestępczego półświatka, który zapewnia mu ochronę, w zamian za zaplecze dla okrętów i inne przysługi. Vissan nie utrzymuje kontaktów z rodziną, nie wdaje się również w dłuższe związki z kobietami.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vissan dnia Sob 21:26, 11 Lis 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Jabba the Hutt
Hutt. Władca Tatooine
Dołączył: 11 Sie 2005
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Przestrzeń Torunia
|
Wysłany: Sob 18:15, 28 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Jabba urodził się na planecie Nal Hutta, „Wspaniały Klejnot”. Planecie od dawna będącej pod panowaniem jednej rasy – Huttów. Dzieciństwo w takim świecie potrafiłoby być koszmarem dla każdego nie należącego do tej rasy. Na szczęście Jabba do niej należał.
Ale i tak nie było łatwo. Potomek Zorby, przywódcy kajidicu Desilijic (jednego z najpotężniejszych klanów Huttów na Nal Hutta), musiał zmierzyć się z wieloma rywalami na każdym etapie swego życia. Wśród Huttów panuje ogromna konkurencja, zarówno przy zdobywaniu pokarmu, jak i pozycji społecznej. Na czele każdego kajidicu może stać tylko jeden Hutt – najsprytniejszy, najbardziej bezwzględny i grający najbardziej nieczysto. Stąd nieliczni Huttowie dożywają dorosłości, a jeszcze mniej osiąga liczącą się pozycję w hierarchii tej rasy. Ci nieliczni jednak staję się potęgami na miarę galaktyki, zdolnymi wpływać na losy całego znanego kosmosu. Większość tylko w pewnym ograniczonym zakresie, ale jednak. Aż żal, że dobór naturalny Huttów promuje jednostki najbardziej zdegenerowane pod względem moralnym.
Potomek Zorby był sprytny, bezwzględny i grał nieczysto. Przeżył, podczas gdy wielu innych umarło bądź osunęło się w cień, skazując się na życie na Nal Hutta, by tworzyć bezimienny tłum niższych klas. On przetrwał wszystkie próby, jakich Nal Hutta mu nie szczędziło i na ceremonii wkroczenia w dorosłość przybrał imię „Jabba”. Ci z jego rywali z dzieciństwa, którzy nie ugięli się przed nim i którzy nie uznali jego wyższości, nie żyli. Ulegli dziwnym wypadkom, popełnili samobójstwo lub zostali zamordowani. Jabba już teraz rozciągał sieć swych powiązań i wpływów, bezwzględnie niszcząc wszelki opór. Był więc doskonałym kandydatem do wkroczenia w świat wielkiego biznesu Huttów.
Głową kajidicu Desilijic był już wtedy Jiliac – po aresztowaniu Zorby i osadzeniu go w więzieniu na planecie Kip za nielegalne wydobycie pewnego rodzaju rzadkich kamieni szlachetnych – pod którego zarządem klan kwitł i zyskiwał coraz większą władzę i wpływy. Jabba wykorzystał tą koniunkturę, podłączając się pod nią. Zaczynał skromnie, prowadząc małe, nie zawsze legalne interesy z niejakim Ephantem Monem. Pośredniczył w wynajmowaniu najemników do misji o wysokim stopniu ryzyka, handlował zakazanymi towarami, używał szantażu, był szmuglerem. Cały czas jednak powiększał swój majątek i wpływy, pośrednio przyczyniając się do wzrostu znaczenia klanu Desilijic wśród Huttów, jednocześnie jednak coraz bardziej się od niego uniezależniając. Założył swą siedzibę na planecie Tatooine, w centrum systemu Tatoo, którego szybko stał się niepodzielnym władcą. Zajął tam opuszczony klasztor wybudowany przez sektę zwącą się Mnichami B’omarr, który przerobił na swoje potrzeby. Orientując się w polityce i wyczuwając zbliżające się zmiany, wykorzystał wstępowanie senatora Palpatine’a na coraz wyższe stopnie władzy oraz niepokoje w Republice do osiągnięcia nieoficjalnego statusu najpotężniejszego Hutta w galaktyce, potężniejszego nawet niż głowa jego kajidicu, Jiliac. Dla Jabby jednak ... to był dopiero początek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Brian Solo
Porucznik Republiki
Dołączył: 26 Sty 2006
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Korelia / Wastelands ;]
|
Wysłany: Sob 23:00, 28 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Brian jest rodowitym mieszkańcem Korelii, co uważa, jak wielu jego ziomków, za powód do dumy. Wychował się w Farm Town, wśród życzliwych ludzi i istot, a jego rodzicami byli: Harrison Solo i Jane Solo. W wieku siedmiu lat, gdy zaczął rozumieć więcej rzeczy, dowiedział się od rówieśników o wspaniałościach wiążącymi się z zawodem pilota. Od tego czasu coraz bardziej zaczął interesować się pracą ojca, który był mechanikiem na orbitalnej stoczni Corelian Engineering Corporation. Ojciec często opowiadał mu o różnych historiach, które słyszał od pilotów przylatujących na Korelię w celu naprawy, bądź ulepszenia swoich statków. Jedne były wesołe z szczęśliwym zakończeniem, a inne tajemnicze, a nawet przerażające, ale każda z nich była ciekawa. Wyprawy na odległe krańce galaktyki, nielegalne wyścigi przez pasy asteroid, tajemnicze wraki statków najróżniejszej maści dryfujące w zimnej pustce kosmosu, wielkie bitwy kosmiczne i ich piloci, którzy zmienili losy galaktyki – te opowieści spowodowały, że młody Solo zapragnął być pilotem. Entuzjazm Briana i jego zapał wprawiły jego ojca w zachwyt, gdyż twierdził, że każdy korelianin powinien choć trochę znać się na statkach, natomiast bycie pilotem, to jest to, kim korelianin powinien być. Uradowany ojciec postanowił zabrać syna do swojej pracy. Następnego dnia Brian przyleciał służbowym frachtowcem na orbitalną stocznię CEC. Ojciec zaczynając zmianę przedstawił mu paru jego przyjaciół, w tym Davida Bleeva, który podczas jego nieobecności, miał pokazać Brianowi stocznię. W ten sposób młody Solo zobaczył, na czym polega praca jego ojca, poznał paru pilotów, którzy również opowiedzieli mu kilka opowieści, poznał różne typy usprawnień w statkach, nowe modele jednostek od myśliwców po olbrzymie transportowce. Gdy wieczorem musiał wracać do domu, stwierdził, że wcale nie ma ochoty i nazwał swojego ojca szczęściarzem, bo „pracowanie tutaj to frajda”. Coraz częściej bywał u ojca w pracy, czasami nawet mimowolnie zdobywając przydatną wiedzę, np. słuchając kłótni mechaników z pilotami, co będzie lepsze do połączenia z będącymi już w statku komponentami i które lepiej wymienić na nowe itd., itp. Z czasem Brian podrósł i chętnie odwiedzał pobliskie planety. Jego ojciec nie pożyczał mu swojego maleńkiego frachtowca, ze względu na jego stan techniczny, a dokładniej renowację, która trwała bardzo długo, więc podróżował statkami pasażerskimi. Podczas jednej z takich podróży syrena alarmowa zawyła, a w głośnikach rozległ się głos kapitana: „Proszę zachować spokój, a nikomu nie stanie się krzywda. Nasz statek zaatakowali piraci, ale nie zrobią nikomu krzywdy. Proszę nie próbować ich atakować lub utrudniać im zadania. Jeżeli zostaną sprowokowani, ostrzelają nasz statek...” Brian zdziwił się, że kapitan tak mało zadbał o delikatność słów, ale nie to było wtedy najważniejsze. Przestraszył się, ale nie dał tego nikomu pokazać. Reszta pasażerów chyba była bardziej zdziwiona, niż przerażona. Niektórzy zamożniejsi pasażerowie mieli miny typu „lecę statkiem tych linii i jeszcze napadają mnie piraci”. Gdy Solo ich zobaczył, od razu skojarzyli mu się z plugawą bandą degeneratów, nie mających żadnych zasad moralnych. W sumie to się nie mylił, bo piraci byli brutalni i zabrali wszystko, co miało większą wartość. Chciał ich powstrzymać, ale jak? Inni pasażerowie na ich widok trzęśli się ze strachu, a w pojedynkę ich nie pokona, zwłaszcza, że było ich z kilkunastu. Kiedy piraci opuścili statek, Brian nie czuł się gorzej od bardzo dawna. Ta bezsilność, która zezwalała na bezkarność tych rabusiów nie dawała mu spokoju. Gdy po paru komplikacjach wrócił z powrotem do domu, zadecydował, że nie dopuści, aby takie rzeczy zdarzały się częściej. Ale nadal nie wiedział jak. Usiadł zrezygnowany przed holoprojektorem i ujrzał reklamę zachęcającą istoty do służby w wojskach Republiki. Maszyny kroczące dzielnie pokonujące każdy teren, doskonale zsynchronizowane formacje myśliwców, wspaniałe krążowniki otaczające planetę opieką i szeregi dzielnych żołnierzy z jedi na czele, strzegących pokoju w całej galaktyce. „Republika potrzebuje stróżów prawa – Republika potrzebuje Ciebie”. Brian pomyślał, że to nie najgorszy sposób, na rozwiązanie jego problemu. Rodzice nie zakazali mu wstąpienia do akademii – „Jesteś pełnoletni i możesz decydować o swoim losie, – powiedział mu ojciec – ale uważaj na siebie”. Oceny Briana pozwalały na dostanie się do akademii, w której przeszedł szkolenie podstawowe oraz rozszerzony kurs pilotażu. W akademii odkrył, że jego ukrytym talentem jest strzelanie, co wychodziło mu naprawdę dobrze. Natomiast jego nie ukrytym talentem było latanie – Solo był konkurencją nawet dla starszych kadetów, co przysporzyło mu paru wrogów zazdrosnych o jego talenty. Jakby tego było mało, to wykorzystywał swoją wiedzę w dziedzinie mechaniki, gromadzoną przez lata, czym również zabłysnął. Ukończył akademię z wyróżnieniem i rozpoczął służbę w siłach Republiki, gdzie sprawdzając się, jako 27-letni pilot i całkiem sprytny dowódca objął dowodzenie nad zmodyfikowaną pod jego nadzorem eskadrą lotniczą maszyn V-19 Torrent. Niech Moc będzie z nim.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Brian Solo dnia Nie 13:48, 29 Sty 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Ki Adi Mundi
Gość
|
Wysłany: Nie 13:27, 29 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Ki Adi Mundi urodzonił się na planecie Carea okolo 50 lat przed bitwa na Geonosis w ubogim klanie. Planeta ta jest jednym z tych zakątków wszechświata, które nie zostały całkowicie zdominowane przez cywilizacje. Przeciwnie, jej mieszkańcy wciąż szanują wrażliwy ekosystem planety, mimo coraz silniejszych wpływów zewnętrznych i zakusów niektórych przedsiębiorców.
Młody Mundi w wieku 7 lat został odnaleziony przez tajemniczą "Czarną Jedi" i po uzyskaniu zgody na opuszczenie planety, pobierał nauki w Akademii Jedi na Corusant, a jego nauczycielem był sam Yoda. Jako że Careanie od dziecka są uczeni szcunku do otaczającego ich świata, oraz patrzenie na wydarzenia z różnych perspektyw, Adi szybko zgłębiał tajniki Mocy. Wybitne rezultaty odniósł w dziedzinie Zmysłu, gdyż wyczuwanie otaczających go istot oraz przewidywanie co może nastąpić było naturalne dla Careanina. Oczywiście miał też problemy, przez kilka lat nie mógł dobrze opanować techniki walki mieczem. Ponoć nawet w jednej z ćwiczebnych walk wyłączył miecz, który mu tylko przeszkadzał i kontynuował starcie przy użyciu Mocy i sztuk walki, pojedynek wygrał. Ta zaradność zostałą doceniona przez Mistrza Dooku, który podjął się nauczyć Ki Adiego II Formy, jednak nawyki pozostały i styl Careanina jest kombinacją scieżki Isalamira, sztuk walki oraz technik Jedi.
Mimo lat nauki i zgłebienia wiedzy Jedi, Mundi w głębi serca na zawsze pozostał Careaninem. Tesknił za stepami i lasami swojej ojczystej planety, więc powrócił na Carea'e gdy tylko stał się Rycerzem, aby służyć swej rasie. Jego pomoc okazała się potrzebna, gdyż neutralną planetę zdominował pirat i despota Bin-Garda-Zonem, który wykorzystał jej zacofanie technologiczne. Dzięki obyciu i mądrości zyskanej w czasie treningu Jedi udało mu się wspólnie z Careanskimi powstancami obalic tyrana, czym zyskał wdzięczność wśród Careanskiej Rady Klanów. A nawet złożnono mu propozycję reprezentowania interesów planety w senacie, czego odmówił, zgadzając się jedynie na doradzanie ambasadorom jeśli ci wyrażą taką wolę, co też czynił przez 3 kolejne lata.
W czasie służby dyplomatycznej najtrudniejsze chwile przeżył gdy kartel wydobywczy starał się wpłynąć na rząd Carei aby ta przystąpiła do Republiki i otworzyła swe rynki oraz zasoby dla galaktycznych potentatów. Posuneli się nawet do próby wrobienia Mundiego w zabójstwo. Jednak dzięki własnym umiejętnościom oraz wsparciu Alderanu, zarówno oczyścić się z zarzutów jak i znalazł rozsądne rozwiązanie. Carea stała się członkiem Republiki a jednocześnie miała prawo decydowania o zakładanych fabrykach i dostarczanych produktach.
Ze względu na sytuacje demograficzną Carean jako jeden z nielicznych Jedi założył rodzinę która obecnie skłąda się prócz niego z 5 żon i 14 dzieci, z których najstarsze rozpoczynają już służbe na rzecz Carei i Republiki.
Wraz z destabilizacją Galaktyki wielokroć wzywany przez Rade Jedi do udziału w posiedzeniach gdzie służył swoim doświadczeniem z zakresu konfliktów oraz zdolnością taktycznego myślenia. Ze względu na jego umiejętności odkrywania drgań Mocy wyznaczono go do schwytania tajemniczeg okrętu (dowodzonego przez Darth Maula) jedna poniósł klęske, choć udało mu się przewidzieć miejsce pojawienia się mrocznego jedi, przybył za późno, gdy zarówno jego cel jak i Mistrz Qui Gon nie żyli.
Jego ostatnie zadanie przez bitwą na Geonosis wiązało się z wytropieniem niebezpiecznej morderczyni Jedi - Aurry Sing. W czasie swych poszukiwań trafił na Tatooine gdzie odnalazł ciało zamordowanego mistrza i pustelnika Sharada Hetta, a także jego syna A'Sharada Hetta. Uznał wtedy, że przyszłość jest ważniejsza od jego pościgu i razem z chłopcem poleciał na Corusant, gdzie zostawił Padawana pod tymczasową opiekę Mace Windu a sam poleciał na Geonosis. Jako jeden z nielicznych Jedi przeżył wielką bitwę, a następnie przez kilka miesięcy pomagał w stabilizacji regionu, po czym powrócił na Corusant, aby przyjąć nowe misje powierzone przez Zakon a także zająć się edukacją swego Padawana.
Ostatnio zmieniony przez Ki Adi Mundi dnia Śro 15:07, 01 Lut 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Generał Visper
Gość
|
Wysłany: Śro 17:28, 01 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
[off] wiem że czas był do wczoraj ale niemiałem ostatnio neta, no i ferie mam od niedawna... chyba się liczy? mógłbym też z tego zrobić opowiadanko jak Nolan ale wole to tak odrazu walnąć w całości.[/off]
Generał Visper... albo Tathkul jak go kiedyś nazywano pochodził z planety Khalee, tropikalnej planety położonej na odległych rubieżach niezwykle ubogiej w surowce ale niezwykle pięknej. Za młodu jak każdy inny khaleshian interesował się polowaniem na mumuu i karabbac, zarówno samo polowanie jak i tworzenie z zdobyczy masek i ubrań stało się jego życiową pasją, w wolnych chwilach próbował swoich sił wypoczywając na klifach i patrząc w nieprzyjazne słońce lub po prostu uczył się walczyć z coraz większą ilością po pobrateńców testując swoją siłe. Wkrótce sam organizował polowania szybko zdobywając wysoką pozycje wśród swoich rodaków, nie różnił się od innych swoich pobrateńców, cechował go niepohamowany gniew swoiste rozumienie honoru oraz niezwykła odwaga oraz... duża kolekcja zamiłowanych masek, odwagą niezwykle szybko zdobywało się wysoką pozycje w Khaleeshiańskiej hierarhi tak było i w jego wypadku.
Wojna z Hukami... czyli jak na początku myślał szansa na zdobycie większej chwały i zniszczenie swoich wrogów była niezwykle krwawa.
Był już dorosły wtedy, umiał kontrolować swój wrodzony gniew... albo przynajmniej próbując to robić, sprawiało to że dosyć trzeźwo myślał. Za jego wieloletnie i obwite polowania na niebezpieczne drapieżniki mianowano go Generałem, wielu pokładało w nim wielkie nadzieje.
I się nie zawiedli, nowo mianowany Generał szybko zdobył pare koloni Huków jednocześnie udowadniając że Hukowie są żałosnymi wojownikami, to były wielkie czasy, wszystko wydawało się możliwe dla Khaleeshian w tamtych chwilach. Dla Tathkula tylko chwała dla jego rasy się liczyła, nic więcej. Jednak wojna zbierała zbyt wielkie żniwo, i to zbyt pomyślne dla Khaleeshian. Republika i jedi nieoczekiwanie poparła Huków i wysłała rycerzy jedi by zdławić wojska Khaleshian. Od tamtej pory Tathkul znienawidził republiki a jeszcze bardziej jedi którzy wtrącili się w konflikt który ich nie dotyczył. Wojna obróciła niepomyślny obrót dla Khaleeshian, ostatnie walki toczyły się już na Khalee a Tathkul nie mógł nic zrobić by to powstrzymać. Do tamtej pory nigdy nie walczył z jedi teraz to się miało zmienić. Wylądował statkiem w puszczy blisko klifów razem z 20 Khaleeshianami chcąc brać udział w ostatniej wielkiej batali "zwyciężyć albo umrzeć" to były jego ostatnie słowa skierowane do jego eskorty.
Wyszli ze statku gotowi na śmierć jaka miała nadejść, ci wojownicy nigdy nie spotkali jedi ale słyszeli historie o niepowstrzymanych wojownikach z świecącymi mieczami zazwyczaj wyglądający niepozornie. Mieli iść do miasta ale spotkali na swojej drodze dwóch jedi którzy na nich czekali, jeden stary niebieski T'wilek drugi człowiek młodzieniec. Wyszli niespodziewanie i jednocześnie cicho każdy Khaleeshianin się teraz spodziewał ataku wliczając Tathkula, ale niezrozumiale nie nastąpił, widać nagle było że chcieli rozmawiać. Szok na każdym z nich się malował, nigdy nie spotkali takich najeżdców a historie na temat jedi widocznie były fałszywe. Jedi zaczeli mówić o bezsęsownej walce o odłożeniu broni i prawdzie jaką mają przyjąć, że przegrali, mówili też o innych nonsęnsach o których żaden Khaleesh nie chciał nawet słyszeć.
Tathkul wiedział o co chodzi dwóm jedi... o haniebnym poddaniu o zawiedzeniu swojej ojczyzny, Generał chciał im pokazać jedyną niepowtarzalną prawde którą wymówił w słowach "Atak".
Khaleeshianie popaczyli na swojego wodza, jak wzniósł rękę i puścił ją na znak ataku, jego oczy pokazywały nienawiść i pogarde do tych jedi. Khaleeshianie rozpoczeli ostrzał w kierunku jedi, wtedy okazało się że część historii była prawdziwa... jedi mieli świetlne miecze którymi odbijali strzały by wracały z powrotem do ich właścicieli. Padło tak sześciu dobrych Khaleeshian, Tathkul niełatwo godził się z ich stratą wielu z nich było jego kompanami od najmłodszych lat. Iskry wściekłości pokazały się w jego oczach, rzucił się własnoręcznie na najmłodszego jedi, pozostali poszli za jego przykładem. Jeżeli jedi naprawde mogli coś wyczuć od tych istot to to był gniew, szał i chęć zemsty.
Jasne przecięcia rozjaśniały mrok dwóch jedi szybko rozprawiali się z każdym kto wychylał się na zasięg miecza, teraz już padło dziesięciu Khaleeshian.
Tathkul wyszedł naprzeciw młodemu jedi który był już pewny wygranej.
-Dzikusie... po co było? Gdybyście się poddali nie było by niepotrzebnej śmierci
Wymawiając te słowa jedi przypuścił atak i przeciął karabin Tathkula na pół którym on próbował zablokować cios, lecz kiedy ostrze jedi dotkneło ziemi po udanym zamachu Generał Khaleeshian trzymając w prawej ręce pół karabinu, zrobił zamach i uderzył jedi w głowe. Jedi który był bardziej delikatny niż się wydawało z jękiem padł na ziemie.
Tathkul wypuścił resztki karabinu z rąk, zmierzył upadłego jedi z jeszcze większą pogardą niż wcześniej, gdyby nie maska którą nosił to splunął by na niego bo takiego żałosnego żołnierza nigdy nie widział.
Starszy jedi twilek z krzykiem chciał się dotrzeć do swojego ucznia, ale Tathkul wysunął ręke do góry robiąć niezrozumiały znak, widząc ten znak pozostali przy życiu Khaleeshianie rzucili się na Twileka.
Teraz będąc sam na sam z jedi Tathkul klęknął koło niego wyciągając sztylet z za pasa, jego wzrok był taki jak przedtem... pełen nienawiści.
-Gdybyście tu nie przylecieli nie było by waszej śmierci
Po tych słowach wyciągnął swą rękę do góry aż sztylet wśród blasku słońca mu zaświecił. W tym czasie Twilek przeciął jednego Khaleesha w pół następnego przeszył mieczem a trzeciego rzucił mocą o kamień żeby już nigdy nie powstał, patrzał na wyciągnięty sztylet mógł tylko krzyknąć bo tylko na to przed ciosem pozwalał mu czas.
Thatkul wbił sztylet w szyje oponęnta, obwity strumień krwi wydostał się z chłopca, po chwili gwałtownych drgań leżał nieruchomo jak kamień.
Generał wstał nie ocieraąc ostrza z krwi zauważył że kolejnych trzech braci padło na polu chwały a zostało mu jeszcze trzech.
Ostatni z jedi czy to z rozpaczy czy chęci ocalenia własnej skóry zaczął uciekać w strone morza, Khaleeshianie pobiegli za nim, ścigali go do klifów przy których jedi się zatrzymał i odwrócił, raz jeszcze jego niebieskie ostrze rozświeciło okolice ale te światło wydawało się być tłumione przez wschodzące słońce tak jak Khaleeshianie mieli zaraz ztłumić jego życie z niebieskiego ciała.
Bez żadnych słów Tathkul podchodził go spokojnie od prawej stronie przy czym trzej jego kompani od lewej.
Trzej wojownicy dosyć szybko wymierzyli swoją broń w jedi i strzelili, oczywiście jedi odbił strzały bez szkody dla niego ale jego uwaga została odwrócona. Tathkul biegnąc szybko zrobił szybkie cięcie sztyletem na policzku Twileka, krew zaczeła obficie lecieć z jego twarzy. Na nieszczęście, kiedy odważny Khaleesh przeszedł koło niego robiąć to cięcie, Twilekowi udało się zrobić obronny ruch mieczem który przeszył Tathkula w pół, chwile potem jego górna część się odzieliła od dolnej, upadając na ziemie leżał w bez ruchu.
Jedi się obrucił chcąc zrobić zamach ostatecznie zabijając przeciwnika... kiedy już miecz miał spaść z świstem na Generała i wykonać akt zemsty w który mimo wolnie oddał się twilek, strzały z styłu przeszyły jego tors na wylot i pomkneły dalej w bezkresne niebo. Jedi upadł na ziemie tak martwy jak jego padawan w puszczy.
Wojownicy podeszli do swojego dowódcy sprawdzić czy żyje, niewiedzieli czy ten ruch poświęcający swojego dowódcę był zamierzony przez niego trzy nie, ale wiedzieli że gdyby nie on nie wygrali by tej walki. W nieruchomym ciele Tathkula pojawił się lekki ruch, udało mu się podnieść głowe. Tym razem w jego oczach nie malował się gniew ale ból i jakaś niezrozumiała siła która nie pozwalała mu odejść... nie teraz. Patrzył w oczy towarzyszom i chciał powiedzieć jaieś słowa otuchy lub podtrzymać wiare na duchu... ale z oddali, wśród drzew błysneło jakieś małe zielone światło, które zaczeło się powiększać i powiększać. Nagle te światło przeszyło dwóch wojowników w pół... ten miecz świetlny który wcześniej wydawał się być światłem poleciał z powrotem w las gdzie złapała go ręka właściciela. Na przekór złego był to jedi-człowiek... co gorsza kobieta które Tathkul nigdy nie uznawał za wojowników. Ostatni z żyjących żołnierzy strzelił raz z karabinu do niej, jedi który był widocznie zbytnio pod "wpływem chwili" został trawiony w bok. Pomimo rany nie przestała biegać, prawde mówiąc przyśpieszyła bieg, widać było że jest inna innych jedi których spotkali dotychczas.
Khalesh pomimo że próbował nie zdążył strzelić drugi raz, Jedi błyskawicznie się zatrzymał kiedy w chwili zderzenia z wojownikiem wbił mu w tors miecz świetlny na całej długości.
Ostatni z żołnierzy padł martwy na widoku Tathkula który był bezradny. Kobieta jedi widocznie nie zauważyła że Tathkul jeszcze żył, nagle upuściła swój miecz i zakryła twarz swoimi rękami jakby zrobiła coś strasznego. pare łez wylało się przez szpary rąk. Rozumiał w tej chwili że to już koniec "śmierć zwyciężonym" jak to lubił mawiać jego ojciec. Tylko że tym razem to on jest zwyciężony i musi przyjąć wszystkie honory z tym związane, czołgając się znalazł i wziął swój sztylet, jedną ręką podniósł się tak wysoko jak mógł a drugą w której trzymał sztylet zaczął celować w jedynego jego prawdziwego wroga. Po wyrzuceniu sztylet pomknął i z świstem wbił się w nic niepodejrzewającą jedi. Ręce które były na twarzy pomkneły błyskawicznie w boki rozrzucając łzy na wszystkie strony, teraz było widoczne że rana nie była wystarczająca by zabić kogokolwiek. Odruchowo jedi się jeszcze cofneła i prawą ręką wskazała na miejsce skąd dobiegł rzut.
Nagle niczym niszczycielska fala uderzeniowa, potężny podmuch wziął ze sobą wszystkie ciała razem z pozostałościami Tathkula, podmuch przeszył i rozpruł klify. Widać było że jedi był potężniejszy niż można to było sobie wyobrazić, teraz Tathkul patrzył z dużych wysokości jak leci razem z ciałami, kilkoma wielkimi skałami i tysiącami mniejszych z rozsypanych klifów które go przy okazji razem z podmuchem jeszcze bardziej raniły na nieubłagane ostre jak brzytwa skały przy morzu.
Potem poczuł fale nieopisanego bólu a potem cisze... po długim czasie był wystarczająco trzeźwy stwierdzić że wciąż żyje, choć pół przytomny i z gorączką która powodowała halucynacje. to nie pozwalało mu stwiardzić nic innego. przez ból nie mógł zasnąć a coś w sobie go trzymało przy życiu nie pozwalało mu umrzeć i zakończyć tą mękę. Stracił poczucie czasu, nie wiedział czy mineło pare minut czy pare godzin ale w końcu przez ból zemdlał co pozwalało mu odczuć namiastke spokoju.
Dalej widział wszystk jak przez mgłe słyszał hałasy, potężny dzwięk silnika... jakieś szepty, rozmowy w których nie można było rozpoznać ni głosów ni treści rozmów.
Obudził go a przynajmniej tak mu się wydawało, lekki wstrząs. Czuł się niesamowicie ociężały, choć nie czuł że posiada jakąkolwiek część ciała. Wyszedł z jakiegoś pomieszczenia nagle zobaczył dziwne laboratorium... jakby w jaskini. Na podłodze leżał martwy stwór jakiś insektoid, nisjki ze skrzydłami jakich nie widział. Nagle go zastanawiało jedna rzecz, jakim cudem on chodzi? Spojrzał a przynajmniej mu się tak wydawało... na swoje nogi, które okazały się metalowymi kończynami, z przerażeniem spojrzał na ręce... to samo. i tors i... głowa, wszystko metalowe i mechaniczne a co gorsza nawet nieprzypominające osoby którą był.
To nie był koniec niespodzianek, podszedł do stołu który pełnił funkcje coś w rodzaju holomapy która przedstawiała pole bitwy między jakąś armią droidów a... no właśnie czym? to pytanie było też nurtujące kim byli ci agresorzy którzy przy bliższym wypatrzeniu wyglądali na potmków mitycznych Mandalorian... Mandalorian? to niemożliwe żeby po tylu latach odrodzili się w takiej liczbie. Wiadome było to że... Droidy czyli siły obronne byli stroną która go widocznie odttworzyła, ale w jakim celu?
Następna rewelacja ukazała się odrodzonemu Generałowi bo w szeregach najeźdców byli... Jedi! Całe mnóstwo jedi którzy prowadzili tą armie do zwycięstwa. Na ten widok droid-cyborg nie wytrzymał, uderzył swoimi rękami o stół który złamał się w pół, kończąc holoprojekcje.
Zauważył teraz że sam w sobie jest bronią... nagle wstrząsnął nim wstrząs w jego głowie, w jego umyśle wyświetliły się różne informacje różnych postaci, statków, organizacji, droidów. Po przepływie przeróżnych informacji mógł powiedzieć tylko.
-K-Konfederacja niepodległych s-s-systemów?... Generał Visper?
Był w szoku... chociaż te informacje odpowiedziały mu na wiele pytań, tajna broń konfederacji, twór uni technokratycznej. Oraz informacje o jakimś ograniczniku który miał sprawić bezwzględne posłuszeństwo super dowódzy droidów jego panom, nadal nie wedział kim są najeżdcy.
Jakiś głos z korytarza zwrócił jego uwage.
-Zabieramy Vispera... Jedi i ich armia będą tu lada chwila... Jakim cudem Republika zebrała armie tak szybko?
Więc to Republika zaatakowała tą pustynną planete, Visper bo tak się już nazywał jako swoje nowe wcielenie, zauważył w tym wielką szanse na zemste, pozwolił się zabrać swoim stwórcom do statku, wiedział że są zbyt niebezpieczni by żyć ale tym zajmie się niebawem.
Kiedy zabrali go na statek zaczął przemyślać wiele rzeczy, kiedy wystartowali i byli w przestrzeni w dość niedużym czasie do skoku, Visper wiedział że musi porozmawiać z nijakim hrabią Dooku, ale najpierw trzeba pozbyć się tych naukowców zanim odkryją że jest coś nie tak i spróbują naprawde go zniewolić. Droid wstał, z ramion wysuneły się blastery, było słychać krzyki. Oficjalnie statek wybuchnął za sprawą okrętów republiki, ale nikt nie zauważył chwile przed wybuchem wylatującego małego statku z wielkiego modułu, i nikt nie jest naprawde pewny za czyją sprawą statek eksplodował... zabierając ze sobą całą dokumentacje o super droidzie-dowódcy.
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Anakin Skywalker
Padawan
Dołączył: 12 Lis 2005
Posty: 795
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 2/5
|
Wysłany: Czw 22:53, 23 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Anakin Skywalker urodził się 41 lat przed Bitwą o Yavin. Jego matką była Shmi. Nic nie wiadomo o jego ojcu, powszechnie przyjmuje się, że został poczęty bezpośrednio przez Moc. W młodości wychowywała go matka. W bardzo młodym wieku Anakin wraz ze Shmi zostali sprzedani do handlarza złomem na planecie Tatooin o imieniu Watto. Skrzydlaty kosmita zamieszkujący Mos Espe, słynące z wyścigów podracerów miasto, szybko zauważył ogrom talentów chłopca. Skywalker był wykorzystywany praktycznie do wszystkiego. Prowadził wszelkie negocjacje z Jawami podczas handlu robotami. Pomagał prowadzić sklep, który znał jak własną kieszeń. Naprawiał wszelkie zepsute sprzęty, niejednokrotnie tworząc z nich lepsze urządzenia niż przed zepsuciem. I przede wszystkim… latał. Był nad wiek szybki i silny, a w dodatku zadziwiał wszystkich otaczających go ludzi refleksem. Uchodził za znakomitego pilota ścigacza, czego nie mógł o sobie powiedzieć żaden inny człowiek, nawet dużo starszy od niego. Posiadał jeszcze jeden talent, o którym nie wielu wiedziało. Przewidywał wydarzenia na długo przed tym, jak inni widzieli, że do nich dojdzie. Odbierał je jak rodzaj zawirowania w powietrzu, instynktowną podpowiedź. Był bardzo spostrzegawczy. Chociaż miał ledwie 9 lat, postrzegał już świat w sposób niedostępny dla większości dorosłych. Obdarzony niezliczoną ilością zalet chłopiec cechował się też kilkoma niebezpiecznymi wadami. Przede wszystkim nadmierną ambicją. Skywalker nawet jako niewolnik zawsze wiedział, że zostanie najlepszym pilotem galaktyki oraz najznakomitszym rycerzem Jedi w historii. Tak też się stało…
Kilka miesięcy po ukończeniu 9 roku na Tatooine przypadkowo trafiła ówczesna królowa Naboo, Padmé Amidala, w asyście dwóch rycerzy Jedi: Qui-Gon Jinna i jego ucznia, Obi-Wana Kenobiego. Ponieważ ich statek został uszkodzony, pasażerowie zostali zmuszeni do przymusowego lądowania w pobliżu Mos Espy. Mistrz Qui-Gon wraz ze służką Padme oraz tubylcem Jar-Jar Binksem wyruszyli do dzielnicy kupców, aby znaleźć odpowiednie części zamienne. Moc chciała, że jedyną istotą posiadającą silnik do Nubiana był Watto. Jednakże nie chiał on sprzedać go za republikańskie kredyty. Przy okazji Jedi poznał Anakina Skywalkera, który zaproponował mu pomoc. Skywalker zbudował własnoręcznie ścigacz i był gotów reprezentować Qui-Gon na nadchodzących wyścigach. Mistrz założył się z Watto, że w zamian za wygraną uwolni on Anakina. Zależało mu szczególnie na chłopcu, gdyż, badając próbkę jego krwi, odkrył, że malec ma wyjątkowo duże stężenie midichlorianów w organizmie. Jak powiedział Obi-Wan: „większe nawet, niż Mistrz Yoda”. Anakin wygrał wyścig i opuścił Tatooin, opuszczając matkę, będąc niepewny przyszłości. Qui-Gon
cdn.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Scorpio
Gość
|
Wysłany: Pon 13:26, 29 Maj 2006 Temat postu: |
|
|
Witam ponownie
Imię: Nieznane
Nazwisko: Scorpio
Wiek 25lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Zabrak
Wzrost: 180cm
Waga: 70kg
Pochodzenie: Iridonia
Scorpio urodził się na rodzimej planecie Zabraków – Iridnoii. Jego rodzice byli świetnymi pilotami, wolnymi strzelcami. Bardzo dużo podróżowali, eksplorując zewnętrzne pierścienie galaktyki i wyznaczając nowe podprzestrzenne szlaki. W ten sposób również zarabiali. Rodzina Scorpio nie narzekała na brak kredytów. W posiadaniu mieli dwa gwiezdne myśliwce typu Sharp Spiral i lekko przerobiony (trochę lepsze silniki manewrowe i osłony) transporter YT-1210. Chłopak do 10 roku życia rzadko latał z rodzinami na eksplorację. Jednak przykładali dużą wagę do nauki Scorpio latania. Ojciec tez uczył Zabraka sztuki walki Teras Kasi. Scorpio szybko nauczył się samodzielności, zaradności - Iridonia nie była przyjemnym miejscem. Po ukończeniu 10 lat Scorpio regularnie podróżował z rodzicami. Zazwyczaj matka z synem lecieli YT, a ojciec ubezpieczał ich w myśliwcu. Z wiekiem coraz częściej rolę eskorty pełnił Scorpio.
Niestety, kiedy Zabrak skończył 15 lat zmarła jego matka – śmiertelna choroba, której nie udało się wyleczyć na Iridonii. Od tamtej pory Scorpio latał z ojcem myśliwcami, a gdy byli w domu, chłopak całymi dniami dłubał w YT, by ulepszyć silniki i osłony. Nie miał do tego talentu, ale nie wychodziło mu też tak źle.
W wieku 20 lat Scorpio wraz z ojcem wybrali się na kolejną eksplorację. Niestety przypadkiem trafili na teren Czarnego Słońca (Black Sun) i to w sam środek walki z piratami. Próbowali uciec, lecz jeden z piratów usilnie próbował ich zestrzelić. Ojciec Scorpio nie zdążył uciec przed rakietą protonową i zginął na miejscu. Zabrak próbował po tym walczyć, lecz jego Spiral nieźle oberwał, wiec postanowił lądować na pobliskiej planecie. Pirat, który zabił ojca Scorpio, został zestrzelony przez Czarne Słońcem.
Planeta na której wylądował Scorpio była w rękach Black Sun. Członkowie bardzo długo ścigali młodego Zabraka. Jego upór i waleczność wywarł duże wrażenie na liderze tamtejszej grupy, więc postanowił mu pomóc. Czarne Słońce stało się drugą rodziną Scorpio. Naprawili jego myśliwiec, nauczyli strzelać, walczyć wg. taktyki Black Sun. Zrobili dla niego również zbroje szturmową, noszoną przez nielicznych łowców nagród. Co prawda Scorpio nigdy nie był oficjalnym członkiem Czarnego Słońca lecz przyjacielem.
Po 5 latach (w międzyczasie rozpoczęła się Wojna Klonów) Zabrak postanowił opuścić planetę nazywana przez jej mieszkańców BS-105 i rozpocząć karierę najemnika – łowcy nagród.
Jednak zanim wróci na Iridonie po swój YT, kieruje się na Corelie, by zarobić troche kredytów.
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Mico Reglia
Agent Wywiadu Separatystów
Dołączył: 28 Maj 2006
Posty: 188
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Corelia
|
Wysłany: Pon 12:18, 03 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
[off] dam też swoją historię bo nie mogę wytrzymać [/off]
Mico Reglia urodził się 22 lata przed rozpoczęciem wojny. Jego macierzystą planetą jest Korelia. Wszyscy członkowie rodziny mają za sobą służbę wojskową. Mico w dzieciństwie słuchać historii dziadka, który opowiadał o rodzinie Reglii w której co kilka pokoleń rodziły się osoby wrażliwe na moc. Mico marzył o zostaniu rycerzem Jedi. Lecz młody Reglia dorastał i musiał poprzestać na marzeniach.
Gdy skończył 17 lat, zgodnie z rodzinną tradycją rozpoczął karierę wojskową. Poleciał na Coruscant i wstąpił do akademii wojskowej. Szkolił się tam pod okiem najlepszych instruktorów, którzy zwrócili uwagę na jego niesamowite umiejętności strategiczne. Mico miał również inną osobliwą cechę, umiał przewidywać ruchy przeciwnika. Miał najlepsze wyniki na symulatorach bitew. Jego umiejętności sprawdzały się również w praktyce.
Mico skończył akademię z wyróżnieniem. Jego atutami nie było jedynie dowodzenie. W akademii był również najlepszym strzelcem i szermierzem. Podczas treningów z bronią białą często wiedział, jaki będzie następny ruch przeciwnika, zanim ten jeszcze zdążył zacząć go wykonywać, co pozwalało mu sparować atak. Wyróżniał się również szybkim refleksem.
Po ukończeniu akademii Mico objął dowództwo II floty Republiki. Było to wielkie wyróżnienie dla świeżo upieczonego oficera. Mico był wierny Republice. Wkrótce wybuchła wojna pomiędzy Republiką a Konfederacją Niepodległych Systemów, wtedy nastąpił przełom w życiu Reglii. Rodzina Mica pomagała uciekinierom z planet Separatystów opętanych wojną. Dowiedział się o tym przyjaciel Mica, który doniósł o wszystkim władzom Republiki. Wszyscy członkowie rodziny zostali aresztowani a później rozstrzelani przez pluton egzekucyjny.
Gdy tylko Mico o tym usłyszał, o mało się nie załamał. Lecz szybko na miejsce bezradności pojawiło się inne uczucie, nienawiść. Reglia odnalazł dawnego przyjaciela i go zabił. Po tym czynie nie mógł wrócić do służby dla Republiki.
Wstąpił więc w szeregi Separatystów, gdzie również doceniono jego umiejętności. Niektórzy mroczni Jedi, którzy walczyli po stronie Separatystów zainteresowali się jego umiejętnościami.
Obecnie Mico Reglia obejmuje stanowisko dowodzenia okrętem Separatystów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
|
|